a teraz opisze co się stało...
tak - ja myślę o dkoceniu się ale jeszcze z wielu powodów nie podjęliśmy tej decyzji...
a dziś rano dokocenie się samo wydarzyło...
Lezek od 6 rano latał niespokojny, więc wstałam z łóżka i bojąc się kolejnych problemów z wiadomo-czym- wczoraj byli goście i jak go dokarmili... <cenzura>
więc lecimy na spacer...a tu nic, spokojny spacer, zero przygód żołądkowych, kupa w normie <święty>
wracamy ok 7rano do domu ze spaceru, Filip jeszcze chrapie...
myślę, ehhh czas na kawę, dam zwierzom jeść...
chrupki lesia trzymamy w pojemniku na klatce schodowej przed drzwiami wejściowymi...
to idę zaspana, drzwi uchylone, sypię karmę do miski, i przemykają mi gdzieś łapki- Coco wylazła na klatkę ?
a tu śmig- pstryk i jakiś czarny brzydal ruchem pędząco zygzajowatym- miedzy łapami lekko zaskoczonego <shock> Leszka wbiega mi do domu <strach>