Borgia, Arabica, Fado, Gatta, Negra, Raya, Ori, Perla, Vesper, Django, Ina, Bunia, Queenie, Junior i Kokido
: 18 sty 2009, 12:49
Postanowiłam otworzyć i taki watek dla swoich kotów, tych w cieniu miotów na kolejne literki. Nie ukrywam jednak, że nie byłoby go, gdyby nie wydarzyło się u nas coś, co sprawia, że nie wiem, jak ma Wam o tym powiedzieć, i jak napisać. Zwyczajnie się wstydzę.
Zacznę od rzeczy oczywistej, czyli przedstawienia kotów, które doskonale znacie.
Clara,
pochodzi ze szczecińskiej hodowli Euforia*Pl, pozwoliła mi zacząć moją hodowlaną przygodę. Niedawno uświadomiłam sobie, że w tym roku w maju Clara skończy 5 lat. A wydaje mi się, ż dopiero ją odbieraliśmy...
Wszyscy kochają się w jej spojrzeniu, dzwoniący dopytują się o JEJ dzieci, chociaż uczciwie muszę powiedzieć, że jest najsłabsza w typie z moich kotów. To jednak ona przyciąga jak magnes, ja się śmieję, że to jej skomplikowana osobowość odbija się w oczach, które są w końcu zwierciadłem duszy
Nie lubi obcych, przychodzi i obwąchuje, ale nie pozwala na żadne poufałości. Na ogół sama proszę, żeby jej nie dotykać, w innym wątku pisałam o jej młodości podejściu do rąk. Od nas coraz bardziej uzależniona, potrzebni jej jesteśmy do życia jak powietrze, chociaż nie manifestuje się to w sposób, który my, ludzie, uznalibyśmy za zadowalający.
Gdy kiedyś została sama na 12 dni, z dochodzącą ekipą, to dziwaczne przywiązanie pokazało się chyba najdobitniej. Pierwszego dnia, kiedy przyszli moi rodzice, wybiegła na spotkanie, dała się nawet pogłaskać, ale wyraźnie czekała, że za nimi ktoś jeszcze przyjdzie. Gdy zorientowała się, że nas jednak nie ma, grzbiet wężowym ruchem wygiął się ku podłodze, i Clara po prostu odeszła od nich.
Na drugi dzień przyszła moja koleżanka, sytuacja się powtórzyła. Na trzeci znów moi rodzice - tym razem wybiegła tylko do połowy drogi, popatrzyła, zobaczyła, że jednak nas nie ma, i poszła na antresolę do dzieci. Czwartego dnia, gdy przyszła Grażynka, dokładnie tak samo - sprawdziła w pół drogi, i odeszła.
Potem już w ogóle nie przychodziła. Patrzyła z góry, albo z biurek dzieci, na wszystkich przychodzących, a na próby zaprzyjaźniania się odpowiadała burczeniem. Patrzyła z godnością na czyszczenie kuwety, napełnianie misek, ale przez całe te 2 tygodnie nie dała się pogłaskać, i w ogóle nie wykazywała chęci do takiego kontaktu.
Moja mama dzwoniła do mnie codziennie "córuś, ona STRASZNIE się na Was obraziła". Byliśmy bardzo ciekawi powrotu.
Wróciliśmy późnym wieczorem. Clara rozpoznaje nasze kroki na klatce schodowej (dzieci śmieją się, że wiedzą, kiedy wracam, bo Clara ustawia się na straży pod drzwiami ), więc już piętro niżej usłyszeliśmy zawodzenie. Na plecach rowery, bagaże, doczołgaliśmy się pod drzwi. Ona JUŻ WIE NA PEWNO, więc drapanie, drapanie to nic, ale ten dźwięk! Płacz, skarga i pretensja, a na tym wszystkim autentyczna radość. A my jak debile z jakiegoś taniego filmu klasy B, wypadły mi klucze, oni na mnie wrzeszczą no szybciej bo płacze, wreszcie jak otworzyłam, to nie mogliśmy wejść, takie były tańce wokół czterech par nóg.
Nie było żadnej obrazy. Było szczęście w oczach, mruczenie na całego, a w nocy nie mogliśmy spać, bo ciągle biegała od naszego pokoju do dzieci, nie mogąc się zdecydować, czy jednak śpi z nami, czy z Agnieszką. Jakby bez przerwy sprawdzała, czy na pewno nie zniknęliśmy
Nie ukrywam, że jest w tej wyłączniści coś niebezpiecznie łechczącego moją próżność. Taki kot tylko nasz.
Zacznę od rzeczy oczywistej, czyli przedstawienia kotów, które doskonale znacie.
Clara,
pochodzi ze szczecińskiej hodowli Euforia*Pl, pozwoliła mi zacząć moją hodowlaną przygodę. Niedawno uświadomiłam sobie, że w tym roku w maju Clara skończy 5 lat. A wydaje mi się, ż dopiero ją odbieraliśmy...
Wszyscy kochają się w jej spojrzeniu, dzwoniący dopytują się o JEJ dzieci, chociaż uczciwie muszę powiedzieć, że jest najsłabsza w typie z moich kotów. To jednak ona przyciąga jak magnes, ja się śmieję, że to jej skomplikowana osobowość odbija się w oczach, które są w końcu zwierciadłem duszy
Nie lubi obcych, przychodzi i obwąchuje, ale nie pozwala na żadne poufałości. Na ogół sama proszę, żeby jej nie dotykać, w innym wątku pisałam o jej młodości podejściu do rąk. Od nas coraz bardziej uzależniona, potrzebni jej jesteśmy do życia jak powietrze, chociaż nie manifestuje się to w sposób, który my, ludzie, uznalibyśmy za zadowalający.
Gdy kiedyś została sama na 12 dni, z dochodzącą ekipą, to dziwaczne przywiązanie pokazało się chyba najdobitniej. Pierwszego dnia, kiedy przyszli moi rodzice, wybiegła na spotkanie, dała się nawet pogłaskać, ale wyraźnie czekała, że za nimi ktoś jeszcze przyjdzie. Gdy zorientowała się, że nas jednak nie ma, grzbiet wężowym ruchem wygiął się ku podłodze, i Clara po prostu odeszła od nich.
Na drugi dzień przyszła moja koleżanka, sytuacja się powtórzyła. Na trzeci znów moi rodzice - tym razem wybiegła tylko do połowy drogi, popatrzyła, zobaczyła, że jednak nas nie ma, i poszła na antresolę do dzieci. Czwartego dnia, gdy przyszła Grażynka, dokładnie tak samo - sprawdziła w pół drogi, i odeszła.
Potem już w ogóle nie przychodziła. Patrzyła z góry, albo z biurek dzieci, na wszystkich przychodzących, a na próby zaprzyjaźniania się odpowiadała burczeniem. Patrzyła z godnością na czyszczenie kuwety, napełnianie misek, ale przez całe te 2 tygodnie nie dała się pogłaskać, i w ogóle nie wykazywała chęci do takiego kontaktu.
Moja mama dzwoniła do mnie codziennie "córuś, ona STRASZNIE się na Was obraziła". Byliśmy bardzo ciekawi powrotu.
Wróciliśmy późnym wieczorem. Clara rozpoznaje nasze kroki na klatce schodowej (dzieci śmieją się, że wiedzą, kiedy wracam, bo Clara ustawia się na straży pod drzwiami ), więc już piętro niżej usłyszeliśmy zawodzenie. Na plecach rowery, bagaże, doczołgaliśmy się pod drzwi. Ona JUŻ WIE NA PEWNO, więc drapanie, drapanie to nic, ale ten dźwięk! Płacz, skarga i pretensja, a na tym wszystkim autentyczna radość. A my jak debile z jakiegoś taniego filmu klasy B, wypadły mi klucze, oni na mnie wrzeszczą no szybciej bo płacze, wreszcie jak otworzyłam, to nie mogliśmy wejść, takie były tańce wokół czterech par nóg.
Nie było żadnej obrazy. Było szczęście w oczach, mruczenie na całego, a w nocy nie mogliśmy spać, bo ciągle biegała od naszego pokoju do dzieci, nie mogąc się zdecydować, czy jednak śpi z nami, czy z Agnieszką. Jakby bez przerwy sprawdzała, czy na pewno nie zniknęliśmy
Nie ukrywam, że jest w tej wyłączniści coś niebezpiecznie łechczącego moją próżność. Taki kot tylko nasz.