Dni mijają w niemiłosiernym tempie. Dziś zamknął się 10 miesiąc życia Lunki. Panna zdrowa, puchata jak trzeba :-) , włażąca na kolanka i mrucząca, przy apetycie choć grymaśna (3,75kg)... prawie koci ideał (jak dla mnie). Gdyby jeszcze odpuściła mi budzenie o świcie... oj byłoby bosko. Niestety póki co około 5 budzi mnie regularnie. Zaczyna w sumie miło bo przychodzi do łóżka, siada mi na brzuchu i cichutko miauknie, poburczy, łepek nadstawi do głaskania... ja oczywiście posłusznie z kicią się witam, głaszczę, podrapię pod bródką... o naiwności myślałam, że po tych pieszczotach pójdzie sobie i zdrzemnie się jeszcze... ja oczywiście też miałam w planach "dokończenie" spania. Nic z tego. Spryciara jedna. Po pieszczotach pędzi do misek, zje parę chrupek, umyje łapkę, kolanko i co tam jeszcze przyjdzie jej do kociej główki, wraca do mnie i tu przeżywa rozczarowanie bo ja NIE WSTAŁAM tylko leżę dalej. Nie ma pomiłuj... wskoczy na szafkę i zaczyna miauko-burczenie. Jak usiądę na łóżku... błoga cisza, jak się położę - miauko-burczenie. Lekceważenie jej nie działa. Próbowałam też różnych form przekupstwa
. Zabawa - bardzo chętne się bawi ale jak przysypiam to burczy. Daję jej śniadanie - zje z miłą chęcią i wraca burczeć dalej. Jedyną pociechą jest dla mnie fakt, że w pewnym sensie do wszystkiego można się przyzwyczaić i w związku z tym coraz rzadziej reaguję na te kocie biadolenie o poranku.
Pomimo tych porannych „niefajności” kicia kochana jest nadal bardzo, bardzo mocno.
Wciąż wyglądam rujki. Nawet przez moment myślałam, że te poranne burczenie to już to, ale nie sądzę. No cóż, cierpliwie czekam na rozwój wydarzeń. Z myślą o kastracji zmieniłam klinikę weterynaryjną. Zdecydowałam się na taką gdzie operują metodą „spay-hook”, czyli zabieg przez małe nacięcie 1-2cm. Ustaliłam z weterynarzem, że kicia ma być kastrowana po pierwszej rujce. Straszne to dla mnie jest, że w temacie terminu kastracji kotki wśród weterynarzy tak bardzo brak jednomyślności. Im więcej rozmów z weterynarzami odbywałam tym bardziej kolana mi się uginały ze strachu, bo co weterynarz to teoria. Głupieje się od tego bałaganu. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w końcu ten temat przestanie być tak „rozbiegany”.
Kilka foteczek z wypatrywania latającej muchy :-) :