Strona 1 z 39

Niebieska Tamira i ragdoll Timon

: 07 lis 2014, 14:53
autor: Monic
Witam Was wszystkich. Forum to zaczęłam podczytywać jak tylko zdecydowaliśmy się na brytyjczyka. Jestem zapisana na inny forum o kotach ragdoll bo to właśnie ragdoll był pierwszym kotkiem, który niecały rok temu zagościł w naszym domu i sercach. Tutaj więc podczytywałam różne różności o brysiach. Brak czasu sprawił, że nie dałabym rady być na dwóch forach. Ale wydarzyło się coś co sprawiło, że poczułam potrzebę jednak pojawić się i w tej społeczności - kochanych pluszowych misiów. Bardzo mi żal, że muszę zaczynać swój wątek taką sytuacją i w takich okolicznościach. Ale siedzę dzisiaj i mam tak nostalgiczny nastrój...Poczułam, że muszę tu być z Wami i opowiedzieć Wam o mojej Tosieńce...
Odkąd pojawił się w naszym życiu nasz kocurek ragdoll - Timon, wiedzieliśmy że nie będzie jedynakiem. Jak tylko udało się znowu uzbierać pieniążki zarezerwowaliśmy sobie koteczkę jeszcze w brzuszku mamy - niebieskie maleństwo z Rybnickiej hodowli Kocia Ostoja. Czekaliśmy aż się urodzi, potem 3 miesiące na odbiór. I pojawiło się w domu nasze niebieskie maleństwo. Strasznie wystraszone. Długo się oswajaliśmy, chodziłam za nią na kolanach pod łóżko, mówiłam do niej, głaskałam (czasem nawet na siłę). Po miesiącu nasza mała zaczęła się otwierać, a po dwóch to już była moja królewna. Wysiłki się opłaciły bo Tosieńka zaczęła sama rano przychodzić do łóżka, kłaść się na mnie, mruczeć jak szalona, dawać brzuszek do miziania. I choć nadal zostało jej coś z płochliwej indywidualistki to dla mnie była idealna. Ciekawska, żywiołowa, takie sreberko co wszędzie jej było pełno. Rozruszała swojego starszego brata, który jest strasznym leniem i ciapciakiem;-) Była naszą perełką, którą pokochaliśmy całymi sercami. Kiedy skończyła 8 miesięcy postanowiliśmy ją wysterylizować. Poszłam do małego gabineciku, do którego chodziłam z kotkami, kastrowali tam Timonka i wszystko było ok. Sterylizacja przebiegła dobrze, wszystko ładnie się goiło. Mała siedziała w kaftaniku 10 dni strasznie smutna, ale myślałam, że to po prostu depresja kaftanikowa. Po 10 dniach ściągnęliśmy szwy i kaftanik, Tosia szalała, biegała, cieszyła się. Wróciła do nas...na jeden dzień:-( Potem zaczął się koszmar...Mała straciła apetyt, nie wypróżniała się. Natychmiast poszliśmy do naszej weterynarz. Dostała kroplówkę, leki na apetyt i rozruszanie jelit. Niestety w nocy zwymiotowała. Na drugi dzień była niedziela i nasz gabinet był zamknięty więc poszliśmy gdzie indziej. Tam przez 3 długie dni lekarze szukali co może być małej...która nikła w oczach:-( Zrobili RTG, USG, badania krwi, dostawała masę leków objawowo...We wtorek już miała iść na stół, żeby zajrzeć do środka co się tam dzieje. Ale lekarza zaniepokoiła strasznie mała ilość leukocytów we krwi...Zrobił test...Wynik zwalił nas z nóg - PANLEUKOPENIA! ... Jak to, dlaczego?! Kotek z hodowli prawidłowo szczepiony! Wszyscy mówili, że to prawie niemożliwe...PRAWIE...ale jednak możliwe. To tylko żywy organizm, szczepionka mogła się nie przyjąć, jeśli zarazili ją wirusem podczas sterylki i dostał się prosto do krwi...Mogło się tak zdarzyć. Walka z czasem, jeszcze w ten sam dzień obdzwoniłam wszystkich możliwych weterynarzy za surowicą - JEST! Chorzów, blisko nas. Pani od razu sprowadziła ozdrowieńca. Na drugi dzień surowica była gotowa, na szczęście przyszedł też prosto z Rosji cykloferon. Wstąpiła w nas nadzieja. Urlop w pracy i kroplówki prawie całą dobę, karmienie strzykawką. Dwa dni później kontrolna morfologia - leukocyty podskoczyły dwukrotnie, mała walczy! Nadzieja zamieniła się w prawie pewność, że wygramy, jeszcze tylko kilka dni! ... W ten sam dzień w biegunce pojawiła się krew...dużo krwi...Wirus przeszedł w ostrą fazę. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie...Mała zaczęła puchnąc, temperatura spadać, z minuty na minutę gasła w oczach. Siedzieliśmy do trzeciej nad ranem i płakaliśmy. Ale jeszcze tliła się nadzieja, że może zdarzy się cud. Cud się nie zdarzył. Rano 1 listopada w święto zmarłych nasza iskierka zgasła. Wyszła spod łóżka, zacharczała kilka razy, zdążyła nas obudzić...i zmarła. Zmarła mając 8 miesięcy na panleukopenię, której nigdy nie powinna była złapać. Winiłam wszystkich łącznie z sobą...Teraz po paru dniach wiem, że nie ma winnych, a przynajmniej ja ich nie znajdę. Może producent szczepionki? Może weterynarz, który ją podawał? Może hodowca? Może weterynarz robiący sterylkę? Może wszyscy, a może nikt. Tego wirusa nie tak łatwo się pozbyć. A szczepionka nie zawsze może się przyjąć. Więc nie ma winnych...Mieliśmy tylko cholernego pecha. Nasze koty są dla nasz oczkiem w głowie, mają wszystko co najlepsze, są dla nas jak dzieci. A mimo tego nie udało się jej uratować. Gdyby diagnoza była postawiona w dzień wystąpienia objawów...Tosia wygrałaby tą walkę. A tak wysiadła wątroba od ilości niepotrzebnych leków, które dostawała przez 4 dni. Ale nikogo nie winię. Jaki weterynarz przy objawach takich jak apatia i brak wypróżnień i apetytu od razu diagnozuje panleukopenię u szczepionego kota? I tak się cieszę, że na to wpadli w końcu. Dopadł nas straszny pech...Łzy już wylaliśmy...Teraz została tęsknota. No już nikt nie mruczy rano i nie leży mi na plecach. Już nikt nie wkłada ciekawskiego noska kiedy przygotowuje posiłki. Już nikt za mną nie biega i nie domaga się machania wędką. Już nie ma kto rozruszać mojego leniwca Timonka. On też jest smutny, nawoływał ją bardzo przez pierwsze dni. Teraz głównie śpi. Jak kiedyś kiedy był jedynakiem...
Chciałam Wam to wszystko napisać żeby po pierwsze to z siebie wyrzucić, a po drugie żeby roznieść wiedzę o tym paskudnym wirusie. Żebyście nie lekceważyli objawów i nie ufali w stu procentach szczepieniom. Niech przykład mojej Tosi będzie jakimś znakiem ostrzegawczym, że czasem "zwykłe" zaparcie czy brak apetytu może oznaczać coś więcej...
Przepraszam, za tak długi i smutny początek nowego wątku...Ale poczułam, że muszę do Was dołączyć. Na ragdollowie oczywiście przyjęli Tosieńkę jak swoją...Ale kto zrozumie stratę takiego misia jak nie ich właściciele...
A teraz...Jest żal i tęsknota, ale jest też nadzieja na nowy rozdział...ale jeszcze nie będę zapeszać...
Tosieńko moja płyń na swojej chmurce i bądź szczęśliwa! Dziękuję za te krótkie, ale piękne chwile z Tobą!

Obrazek

Obrazek

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 14:57
autor: yamaha
Oj, takie smutne powitanie..... ;-(
Witaj na forum :kwiatek:
A Tosienka niech biega szczesliwie za TM, tam juz kilku naszych przyjaciol sie nia zajmie :hug:

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:03
autor: MoniQ
Smutna historia, bardzo współczuję :( Młode i zdrowe koty nie powinny tak od nas odchodzić... ;-(
Tosia była ślicznym kotkiem :kotek:

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:05
autor: elwiska3
[*][*][*] Dla cudnej Tosi

Smutne powitanie :hug:
witaj :kwiatek:

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:20
autor: Danusia
Monic bardzo mocno Was przytulam :hug: <serce>

Zryczałam się niesamowicie aż pisać nie mogę ;-( straszne to co napisałaś i okrutne.
Akurat ja z moimi najbliższymi nieustająco walczymy o naszego kocurka już 3 i pół roku i naprawdę wszystko aż za bardzo rozumiem :(((( bardzo Ci współczuje .

Czasami tak bywa ,ze los jest dla nas wyjątkowo okrutny ;-(

Biegaj maleńka za Tęczowym Mostem i poszukaj wszystkich moich kochanych małych przyjaciół [*] <serce>

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:30
autor: asiak
Ja tak samo jak Danusia zryczałam się... :((((
Witaj Monic :-)

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:31
autor: Ania z Gdańska
Witaj.

Tak bardzo mi przykro. Uwierz mi wiem jak bardzo boli odejście czteronożnego przyjaciela.

Tosieńka była prześliczna. Niech sobie teraz bryka z Naszymi mordkami za TM <serce> .

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:50
autor: Monic
Dziękuję Wam za ciepłe przyjęcie. Teraz żałuję, że od razu się tu z Tosią nie pojawiłyśmy, żebyście zdążyły ją poznać. Ale wtedy był taki zabiegany okres, że już na jedno forum ledwo starczyło czasu. Mam nadzieję, że jak już się zdecydowałam to nie zabraknie mi tego czasu dla Was. Na ragdollowie przekonałam się, że takie forum dużo daje i znaczy, że są ludzie, którzy nas rozumieją i cieszą się naszym szczęściem i płaczą razem z nami. Podczas choroby Tosi bardzo mnie tamte dziewczyny wspierały, nie poradziłabym sobie bez nich. Podczytuję to forum często i wiem, że tutaj też są wspaniali kociomaniacy! I parę kotków spokrewnionych z Tosią (tu pozdrawiam Wezyra, Wegę, Neewtona...tyle znam, a czy jest ktoś jeszcze z Kociej Ostoi?:-)
Przeżyliśmy traumę i bardzo tęsknimy...Nawet nie spodziewałam się, że aż tak można oszaleć na punkcie kotów. Przez ten cały czas tylko drżałam na myśl, że Timon też mógłby się zarazić. Całe szczęście on ma już rok i nie był osłabiony niczym, wichura przeszła przez niego bez szwanku. Nie wiem co bym zrobiła gdyby on też się zaraził! Tylko teraz jest smutny. W godzinach kiedy zwykle się gonili woła ją i szuka. Aż się serce kraje. Często koty oddalają się od tych chorych...On był przy niej do końca. A jak umierała to on to czuł! Położył się na niej, wylizywał, próbował zmusić do zabawy! A jak uciekła mu pod łóżko to próbował swoją dupkę 7 kilową wcisnąć za nią w tą szparę! Strasznie płakał jak już zabraliśmy ciałko do weterynarza:-( Tak mi go szkoda...Dlatego wiem, że nie zostanie jedynakiem...Tosia rozbudziła naszą miłość do niebieskich brysiów o bursztynowych oczkach i była pierwszym, ale na pewno nie ostatnim naszym kotkiem...

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:52
autor: Szopi
Witaj na forum,
Tak mi przykro, w takich sytuacjach zawsze ciężko jest cokolwiek powiedzieć... Mój Czesiek i kilka innych forumowych futerek zaopiekują się tam Tosieńką za Tęczowym Mostem...

Re: Tosia [*]

: 07 lis 2014, 15:56
autor: asiak
Cieszę się, że Tosieńka wróci do was w innym futerku :-)