Diedra akurat co do tego nie ma zastrzeżeń, przynajmnej tak zrozumiałam.Duduś pisze:tu chodzi o to że nie nabywca a hodowca decyduje czy kot będzie kotem hodowlanym . Zdarza się że sam hodowca nie jest pewny w momencie wypuszczenia kociaka czy na tyle dobrze się rozwinie i będzie mógł być kotem hodowlanym , ale to nie nabywca ale hodowca w przyszłosci podejmie decyzję czy chciałby żeby ten kot był kotem hodowlanym a nie nabywca i to głównie o to chodzi , no chyba że nabywca może kupić kota hodowlanego i nigdy w życiu go nie rozmnożyć to już jego sprawa ale kupuje z pełną świadomością kota hodowlanego
krócej hodowca sprzedaje i hodowca w przyszłości decyduje a nie nabywca (rozważając opcje otwartej umowy )
Jak dla mnie to decyzje typu -hodowlany-na kolanka, to jednak jest cały czas rozmowa. Decyzja należy do obu stron, bo jak napisała Kinus, kot hodowlany, szczególnie kotka, to nie tylko kwestia większej kwoty przy kupnie. To świadomość wielu innych czynników.
Ja zawsze pytam, o jakiego kota chodzi, czy hodowlano-wystawowego, czy nie. Pytam o to w pierwszym liście, jeśli kupujący nie wyrazi tego sam. Nie jest to żadne namawianie, po prostu muszę wiedzieć. Bardzo często w ludziach budzi się wtedy to pytanie, drzemiące pod spodem, bo najpierw myśli się jedynie o kocie. Jeśli pytanie się obudzi, drążymy temat dalej. Jeśli drążymy, z powodzeniem, taka osoba zaczyna sama coraz więcej myśleć na temat swojej przyszłosci z kotem, na temat tego, jak sobie to swoje życie z kotem wyobraża. Przedstawiam wszelkie cienie związane z hodowlą, na poczatek przemawiają najdobitniej te finansowe, ale z czasem dostrzega się też te inne, związane z lękiem, niepewnością. To jest właśnie ta odporność na stres, o której pisze Kinus. Nie ukrywam też radości, które wiążą się z hoowlą. Taka osoba musi sama podjąć decyzję.
Prawda jest też taka, że nawet najbardziej chłodne przemślenia, rozpatrywanie wszystkiego za i przeciw, ważenie plusów i minusów nie jest odpowiedzią ostateczną. Dopiero trudne sytuacje sprawdzają, czy dana osoba sobie poradzi, czy upora się z własnym strachem, często poczuciem winy, czy na pewno wszystkiego dopilnowqła, czy na pewno wszystko zostało zrobione, czy nie naraziło się na coś zupełnie nieptrzebnego swojego kota. Tak naprawdę dopiero wtedy okazuje się, czy się do tego nadajemy - nie sprawdzi tego ani żadne wystawianie kastrata, jak się to niekiedy mówi ("nie sprzedam kota do hodowli, jeśli to pierwszy kot"), ani tony przeczytanych książek, ani godziny czy miesiące przeprowadzonych rozmów. "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". To dlatego tak wiele osób kończy przygodę na pierwszym miocie, czasami dwóch, a bardzo często na pierwszym z kłopotami.
Dla mnie więc musi być wstępna decyzja. Wtedy wybieram kota jak do hodowli. Minus tego jest taki, że i jego cena jest jak do hodowli. Ale wychodzi ze wszystkim, wszystkimi badaniami i certtyfikatami, jakie mogę mu zrobić, i staram się wystawić. Nie było tego dużo, bo hodowlane zostały głównie u mnie, ale i te hiszpańskie z pełnym wyposażeniem pojechały, tylko wystawy się nie udało zaliczyć Decyzja należy wtedy do kupującego, czy po kilku rujach, wystawach, itp. nadal będzie chciał bawić się w hodowlę. Moje ryzyko, że piękny kot zostanie jednak kastratem - ale czyż wszyscy nie powtarzają, że to dla kota najlepsze życie? Osoby kupującej spore ryzyko finansowe. I taki system sprawia, że o koty hodowlane starają się osoby, które nie kupują sobie kotka, a potem ewentualnie przemyślą. Potem ewentualnie przemyślą, ale ja już na przeszkodzie stała nie będę. Chyba złym hodowcą jestem, bo nie podzielam absolutnie ortodoksyjnych teorii na temat tego, ile może hodowca po odsprzedaży kota. Moje zadanie to męczyć i dręczyć przed kupnem, a kupujący mają się zadręczać, czego chcą. Ale na pewno jest mi łatwiej, bo mam mało kociąt
A wracając do pytania z początku wątku, kot niehodowlany ma być wykastrowany. Tutaj wyjątkowo nie zgodzę się z Diedrą, która zostawia to kupującemu (jeśli dobrze zrozumiałam). Nie znam niekastrowanej kotki, która nie byłby zmuszona do kastracji wcześniej czy później z powodów zdrowotnych, czy to ropomacicza, czy guzów jajnika. To nie musi się stać w pierwszych latach życia. Może się wydarzyć kotu już leciwemu. A statystyki lekarskie w tym akurat przypadku są wyjątkowo jednoznaczne - wykastrowanie kotki przed pierwszą rujką zabezpiecza ją w 100% przed chorobami typu guz sutka, ropoacicze to wiadomo, bo nie ma macicy Chyba, że moi lekarze i wszystkie publikacje, jakie czytałam, kłamią... Ale kastracja musi być wykonana PRZED rują.
Ja nie kastruję kociąt przed wydaniem, więc mam odpowiedni zapis w umowie. Moje pierwsze umowy mówiły o roku na kastrację. Teraz jest to 6, max. 8 miesięcy. Ponieważ muszę polegać na uczciwości kupujących, jeśli mam jakiekolwiek wątpliwości, nie sprzedaję kota takiej osobie. Jak dotąd moje Nowe Domy to wspaniali ludzie, mam nadzieję że tak będzie nadal